CELEBRITY
Historia niczym z bajki. Coś takiego prędko się nie powtórzy [OPINIA]

Żyjemy w czasach, które prawdopodobnie prędko nie wrócą. Robert Lewandowski pisze piękną historię, a Wojciech Szczęsny odgrywa rolę, której nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta na świecie.
Kiedyś zachwycaliśmy się, gdy Andrzej Niedzielan strzelił gola dla NEC Nijmegen albo Maciej Żurawski “ukąsił” w barwach Celtiku. Nie byliśmy piłkarską potęgą – delikatnie rzecz ujmując.
Dziś możemy usiąść w fotelu w środowy wieczór i obserwować, jak dwóch Polaków gra w wyjściowym składzie FC Barcelony w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Wprawdzie Wojciech Szczęsny miał raczej spokojne 90 minut, bo Serhou Guirassy przypominał przypadkowego gościa, który wpadł na mecz prosto z 8-godzinnej zmiany w innej pracy, ale już o Robercie Lewandowskim będzie mówiło się sporo.
Kapitan reprezentacji Polski rozegrał swój 131. mecz w Lidze Mistrzów. I strzelił 104. i 105. gola w tych rozgrywkach (—–> ZOBACZ).
Przy okazji zapisał się w historii. Po raz czwarty w karierze zdobył 10 lub więcej bramek w jednym sezonie Ligi Mistrzów. Tylko Cristiano Ronaldo i Lionel Messi mogą pochwalić się lepszym wynikiem.
Stworzył go na nowo Hansi Flick. 45 meczów w tym sezonie i 40 strzelonych goli. Liczby kosmiczne, biorąc pod uwagę, że mówimy o 36-letnim zawodniku, którego w poprzednim sezonie spore grono osób wysyłało na emeryturę.
Aż żal, że jest bliżej niż dalej końca kariery. Takie są fakty. Metryki się nie oszuka. “Lewy” przeżywa drugą młodość, a przy takiej grze Barcy (Borussia została w środę zmieciona z planszy 4:0 – przyp. red.) całkiem realne jest przecież zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Nic dziwnego, że był żegnany owacją na stojąco, gdy opuszczał boisko na 10 minut przed końcem spotkania.
Wspomniany wcześniej Szczęsny też będzie miał o czym opowiadać wnukom. Latem zakończył karierę, leżał na kanapie, a tu nagle los sprawił, że trafił do Barcelony i ma szansę na kilka trofeów (w tym to najcenniejsze w futbolu). Historia nie z tej ziemi. I pewnie prędko coś podobnego się nie powtórzy. A przynajmniej nie w kontekście polskiego zawodnika. Najlepszy scenarzysta na świecie nie wymyśliłby takiej roli.
Żyjemy w pięknych czasach dla polskiego kibica. Cieszmy się i doceniajmy, bo jest bardzo mała szansa, że jeszcze kiedykolwiek będzie nam to dane…
Flick wszedł do Barcelony z buta.
Polscy trenerzy często powtarzają, że potrzebują czasu, a na początku ich pracy czują się jak na placu budowy.
Problem pojawia się w momencie, kiedy prezesi tych klubów są niecierpliwi i często zmieniają trenerów. Wtedy budowa trwa non stop, a chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że jeśli co chwilę zmienia się koncepcję i zaczyna od początku, to ciężko o uzyskanie efektu finalnego.
Całe szczęście, że w zagranicznych klubach myśli się inaczej. Wiadomo: nie we wszystkich, natomiast FC Barcelona powinna być przykładem.
Xavi był (jest) legendą tego klubu. To jeden z najlepszych środkowych pomocników w historii piłki nożnej, ale jako trener – mówiąc delikatnie – nie porwał tłumów. Jego zwolnienie było wyczekiwane. Kibice byli nim po prostu zmęczeni.
Na to wszystko wszedł Flick i po prostu pozamiatał. Barca w krótkim czasie przeszła niesamowitą metamorfozę, a wystarczy wejść w sekcję komentarzy pod jakimkolwiek artykułem z oficjalną informacją o zatrudnieniu Flicka.