CELEBRITY
Niebywałe, co zrobiła Świątek. Przez publikę aż przeszedł pomruk. Ile?!

Świątek wraca do finału po 384 dniach! Miażdżące zwycięstwo nad Paolini na trawie w Bad Homburgu
Po półfinale Igi Świątek z Jasmine Paolini można było się zastanawiać, czy trawa w Bad Homburgu przypadkiem nie została wysiana… na mączce. Bo to, co zaprezentowała Polka, przypominało raczej jej występy z kortów ziemnych, niż trawiastych. Zresztą cały mecz wyglądał niemal identycznie jak finał Roland Garros 2024, w którym Świątek również zdeklasowała Paolini. Tym razem było 6:1, 6:3, a dla Igi oznacza to pierwszy awans do finału turnieju WTA od ponad roku – dokładnie po 384 dniach.
Trudno było przewidzieć, że przełamanie nastąpi właśnie na trawie – nawierzchni, na której Świątek nigdy nie czuła się w pełni komfortowo. A jednak. W Bad Homburgu nie tylko awansowała do finału, ale zrobiła to w iście mistrzowskim stylu, dominując nad wyżej notowaną rywalką. Bo choć Włoszka zajmuje obecnie czwarte miejsce w rankingu WTA, a Iga jest ósma, to już wiadomo, że od poniedziałku Polka znów przeskoczy ją w klasyfikacji – zamienią się miejscami.
Co ciekawe, Paolini to przecież ubiegłoroczna finalistka Wimbledonu, podczas gdy Świątek odpadła w Londynie już w trzeciej rundzie. Wszystko wskazywało więc na wyrównane starcie, tym bardziej że ostatni pojedynek obu tenisistek – w finałach Billie Jean King Cup w listopadzie – był zacięty i trwał niemal trzy godziny. Tym razem jednak emocji nie było. Bo Świątek zagrała jak za najlepszych czasów.
Błyskawiczny set i dominacja od pierwszych minut
Pierwszy set trwał zaledwie 29 minut i zakończył się wynikiem 6:1. Iga od samego początku naciskała rywalkę i całkowicie przejęła kontrolę nad spotkaniem. Jej returny były na najwyższym poziomie, a gra przypominała czasy, gdy w sezonach 2022 i 2023 seryjnie wygrywała turnieje. Szczególnie imponujące były wymiany, w których odbierała serwis Paolini – Włoszka nie potrafiła znaleźć na to odpowiedzi. Przy stanie 0:2 i 15:40 aż złorzeczyła pod nosem – Świątek była już wtedy zdecydowaną dominatorką, wygrywając 7 z 9 punktów po jej pierwszym podaniu.
Choć jeszcze dzień wcześniej w meczu z Jekatieriną Aleksandrową Polka miała problemy z forhendem i popełniała sporo niewymuszonych błędów, to w półfinale wszystko zagrało perfekcyjnie. W drugim secie po jednym z forhendów Igi piłka osiągnęła zawrotną prędkość 149 km/h – to wartość, jakiej nie widuje się w kobiecym tenisie. Trybuny wydały z siebie pomruk zachwytu i niedowierzania, ale radar się nie pomylił. To był forhend z piekła rodem.
Paolini bezradna. Znów…
Ten potężny strzał padł przy stanie 6:1, 2:2 – w jednym z nielicznych gemów, które Włoszka zdołała ugrać. Próbowała się włączyć do gry, walczyć, ale Świątek natychmiast włączyła swój firmowy tryb „Jazda” i zaczęła uciekać z wynikiem. Efekt? Szybkie 6:3 i koniec meczu. Ponad rok temu, 8 czerwca 2024 r., Polka w niemal identycznym stylu pokonała Paolini w finale Roland Garros – wtedy było 6:2, 6:1. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że to ostatni finał Świątek w cyklu WTA na ponad rok, zostałby uznany za niepoważnego. A jednak – od tamtej chwili minęły 384 dni. I dopiero teraz Iga znów zagra o tytuł.
Oby to był dopiero początek
Z tamtego paryskiego finału pamiętamy nawet okrzyki z trybun – “Jazda Jasmine, to jeszcze nie koniec!” – które miały być dowcipem, ale nikt nie wierzył w realną szansę Włoszki. Bo wówczas Iga była niekwestionowaną królową Paryża. Teraz, choć miejsce inne – Bad Homburg, a nawierzchnia to trawa – historia się powtórzyła. Iga znów była bezkonkurencyjna.
To był pierwszy tak dobry mecz Świątek od bardzo dawna. Taki, na jaki wszyscy czekali. Ona sama też. A teraz mamy tylko jedno życzenie – niech ta forma zostanie z Igą na dłużej. Najlepiej na sobotni finał w Bad Homburgu, a potem – od wtorku – na trawiastych kortach Wimbledonu.