CELEBRITY
Przełom w relacji Świątek z Fissettem. To był najważniejszy moment. “Na sto procent”

Już za chwilę nowojorskie korty staną się areną, na której Iga Świątek spróbuje dopisać kolejny rozdział do swojej niezwykłej historii. Polka rozpoczyna siódmy w karierze występ w głównej drabince US Open i choć wiele razy udowadniała, że potrafi radzić sobie z presją, tym razem stawka jest wyjątkowa. W grze jest nie tylko drugi tytuł w Nowym Jorku, ale także siódmy triumf wielkoszlemowy w ogóle oraz siódmy sukces zdobyty na amerykańskiej ziemi. To symboliczna liczba, która może zamknąć pewien etap jej kariery i otworzyć zupełnie nowy.
Choć Świątek przystępuje do turnieju w roli faworytki, jej droga do tego miejsca nie była wcale usłana różami. W pierwszych miesiącach sezonu widać było, że forma liderki polskiego tenisa nieco odbiega od standardów, do jakich przyzwyczaiła świat. Ćwierćfinały, półfinały – dla wielu zawodniczek to byłoby spełnienie marzeń, dla Igi jednak oznaczało to niedosyt i poszukiwanie brakującego elementu, który pozwoliłby wrócić na absolutny szczyt.
Kiedy przyszły wątpliwości
Nie był to jednak kryzys w klasycznym tego słowa znaczeniu. Świątek nadal pozostawała w ścisłej czołówce, ale czegoś brakowało – tego ostatniego kroku, który pozwalałby zameldować się w finałach i podnosić trofea. Nawet na ukochanej paryskiej mączce nie udało się sięgnąć po kolejny triumf. Trudno było oczekiwać, że przełom nastąpi na trawie, nawierzchni, na której Iga wcześniej wielokrotnie się męczyła.
A jednak – stało się coś, co zdaniem wielu zmieniło bieg jej kariery. Kluczem okazał się trener Wim Fissette. To właśnie Belg, człowiek, który wcześniej prowadził m.in. Angelique Kerber, pomógł Idze uwierzyć, że na trawie można nie tylko przetrwać, ale i zwyciężać. Efekt? Sensacyjne zwycięstwo w Wimbledonie – w sezonie, który jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawał się najtrudniejszy od lat.