CELEBRITY
“Szymon Ziółkowski, emerytowany polski młociarz, zmarł.”

“Szymon Ziółkowski, emerytowany polski młociarz, zmarł.”
Urodzony 1 lipca 1976 w Poznaniu (w bardzo usportowionej inteligenckiej rodzinie Jerzego i Elżbiety), absolwent miejscowego Liceum Zawodowego (obróbka skrawania). Lekkoatleta (190 cm, 104 kg) poznańskiego AZS (od 1991) specjalizujący się w rzucie młotem.
Zainteresowanie właśnie tą konkurencją otrzymał wraz z genami ojca, który był młociarzem (1958-1961) miejscowego Energetyka (rekord życiowy 54.80). To właśnie on zaprowadził 13-letniego syna do „swojego trenera” dr Czesława Cybulskiego, który zajął się kontynuacją sportowych zainteresowań rodziny Ziółkowskich (siostra Michalina i brat Paweł też próbowali szczęścia w sporcie).
Poznański szkoleniowiec mający ogromne doświadczenie w pracy z młociarzami (Zdzisław Kwaśny, Ireneusz Golda, Mariusz Tomaszewski) spotkał – jak się okazało – bardzo zdolnego ucznia, który już jako junior zdobył w Lizbonie (1994) tytuł mistrza świata (70.44), a w Nyiregyhaza na Węgrzech (1995) złoty medal mistrzostw Europy (75.42). Jego talent rozwijał się prawidłowo (w 1997 w młodzieżowych mistrzostwach Europy do lat 23 w Turku był w finale drugi z wynikiem 73.68), ale dalszą drogę do sukcesów przerwały kontuzje, wypadek samochodowy (uraz głowy i kolana), śmierć najbliższych (ojciec, najukochańsza babcia, dziadek, którzy odeszli w jednym roku 1999) i musiano korzystać z pomocy nie tylko lekarzy, ale również psychologa (Nikodem Żukowski). I znów uwierzył w siebie. Był prawie przekonany, że tym razem podczas olimpijskiego występu potrafi wykorzystać wszystkie swoje atuty (technika, szybkość, koncentracja, pewność siebie) i wyrzucić siedmiokilogramowy młot dalej od konkurentów. Tyle lat niezwykle ciężkiej pracy, dzień w dzień, zimą i latem, w deszcz i upał, ponad 5000 rzutów rocznie. To potworna męka. I trzeba to jakoś skutecznie zdyskontować. Z takim przekonaniem rozpoczął konkurs w Sydney. Padało. Lubił rzucać w deszczu, ale w serii próbnej poślizgnął się i upadł. Ledwo, ledwo, ale się jakoś pozbierał. Pierwszy rzut w konkursie wykonał ostrożnie, ale w drugim nabrał śmiałości i sędziowie odnotowali 79.87. W czwartej próbie poszedł „na całego”. Dwa centymetry poza 80 metrów. To wystarczyło na złoty medal. Wyczyn niebywały. Wielka niespodzianka, która nastąpiła 40 lat po zdobyciu przez Tadeusza Ruta brązowego medalu na IO w Rzymie (1960) – wynik Ruta 65.64. Rut, Ciepły, Ziółkowski. Ten ostatni z rekordem życiowym 83.38, który dał mu tytuł mistrza świata już po olimpijskim triumfie na Antypodach.