CELEBRITY
Żona Karola Nawrockiego wreszcie przerwała milczenie. Zwróciła się do Polaków

czenie. Zwróciła się do Polaków
Przez wiele miesięcy milczała. Obserwowała, słuchała, nie komentowała. Nie zabierała głosu ani w mediach społecznościowych, ani w tradycyjnej przestrzeni publicznej. Choć jej mąż, Karol Nawrocki, jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej, był nieustannie obecny w debacie publicznej – wzbudzając kontrowersje, zdobywając poparcie lub krytykę – ona pozostawała w cieniu. Aż do teraz.
W minioną niedzielę, w niepozornym oświadczeniu opublikowanym na osobistym blogu, który przez lata pozostawał nieaktywny, żona prezesa IPN postanowiła zabrać głos. Jej słowa natychmiast wywołały szerokie poruszenie. Zaskoczyły polityków, dziennikarzy i zwykłych obywateli. Bo nie były to słowa przypadkowe. Nie były to również słowa pełne goryczy czy politycznego manifestu. Były to słowa przepełnione emocją, troską o Polskę i próbą obrony człowieka, który – jak sama przyznała – „zbyt długo był postrzegany wyłącznie jako funkcja, nie jako osoba”.
tucji, lecz także człowieczeństwa w debacie publicznej.
W dalszej części oświadczenia odniosła się do ostatnich wydarzeń, które bezpośrednio dotyczyły Karola Nawrockiego. Chodzi między innymi o kontrowersje wokół decyzji IPN dotyczących dekomunizacji ulic, wystaw historycznych i projektów edukacyjnych. Choć nie wchodziła w szczegóły, dało się odczytać wyraźny ton rozczarowania tym, jak jej mąż – jako urzędnik państwowy – bywa przedstawiany w mediach.
„Każdego dnia widzę, jak mój mąż wraca z pracy zmęczony, czasem przygnębiony. Wiem, że nie wszystko robi idealnie. Ale wiem też, że robi to, w co wierzy. Historia nie jest dla niego narzędziem politycznym. Jest odpowiedzialnością” – napisała.
Te słowa dla wielu były niespodziewanym przypomnieniem, że za publicznymi stanowiskami i decyzjami kryją się konkretni ludzie. I że ci ludzie mają rodziny, emocje, ograniczenia.
W dalszej części tekstu odniosła się też do szerszej kondycji debaty publicznej w Polsce. Zaznaczyła, że coraz częściej zacierają się granice między krytyką a nienawiścią, między dziennikarstwem a osądem. „Zbyt łatwo przychodzi nam opluwać, zanim spróbujemy zrozumieć” – napisała, podkreślając, że dotyczy to nie tylko polityków, lecz każdego, kto zabiera głos w sprawach ważnych społecznie.
Największe poruszenie wywołały jednak jej słowa skierowane bezpośrednio do Polaków. „Proszę was, nie traćcie wiary w sens wspólnoty. Nawet jeśli się różnimy, możemy się słuchać. Nawet jeśli mamy inne poglądy, możemy się szanować. Nie chodzi o to, by się zgadzać – chodzi o to, by się nie dehumanizować”.
Reakcje były natychmiastowe. W mediach społecznościowych rozgorzała dyskusja. Jedni uznali wystąpienie za wzruszające i potrzebne. Inni – za próbę wybielania męża, który podejmuje kontrowersyjne decyzje. Jeszcze inni – za odważny akt cywilnego sprzeciwu wobec języka nienawiści. Pojawiły się pytania, czy głos żony prezesa IPN nie powinien być traktowany jako głos polityczny. Pojawiły się też opinie, że być może to właśnie takie gesty – osobiste, emocjonalne, niemające nic wspólnego z politycznym PR-em – są dziś najbardziej autentyczne.