Connect with us

CELEBRITY

To musiało się tak skończyć. Wojciech Szczęsny przeszedł samego siebie

Published

on

To musiało się tak skończyć. Wojciech Szczęsny przeszedł samego siebie

Ej, Wojtek, nie tak się umawialiśmy, prawda? Przecież jeszcze niedawno zanosiło się, że twoje występy będą na miarę hasztagu polskiego nadawcy rozgrywek ligi hiszpańskiej. Że będzie (la) zabawa. Że będzie się działo. I w sumie rzeczywiście się dzieje, ale nie tak, jak wieszczyło wielu kibiców Barcelony. Szczęsny zaliczył właśnie najlepszy występ (a dzięki regularnej grze będą zapewne kolejne) w obecnej drużynie, a na dodatek kolejną bramkę zdobył Robert Lewandowski. Jednak nie tylko akcje z ich udziałem były istotne w kontekście wygranej z Sevillą (4:1). Na jedną z kluczowych sytuacji nie miał wpływu nikt. Co nie oznacza, że Hansi Flick temu szczęściu nie dopomógł. Zresztą nie tylko on.

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym musi spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że przegrał. To nic zdrożnego. Zwłaszcza jeśli do tej pory wygrywałeś nie tylko dzięki samemu sobie, ale i z powodu korzystnego splotu wydarzeń, na który nie miałeś wpływu.

Miarą człowieczeństwa jest także to, jak sobie z porażkami radzimy. Lepiej przyjmować je z honorem niż odzierać się z resztek godności. Niby w akcie desperacji można jeszcze biegać po ogrodzie niczym kogut po ingerencji rzeźnika. Tylko po co, skoro łeb ma się już odcięty?

A i tak drugą z tych opcji wybrał Inaki Pena.

Mógł przynajmniej robić dobrą minę do złej gry. Mógłby na przykład iść za radą śp. Adama Ledwonia, którą obdzielił Tomasza Iwana. Gdy Ledwoń z Grzegorzem Szamotulskim odchodzili w 2005 r. z Admiry Wacker do Sturmu Graz, klubowi działacze z rozpędu postanowili pożegnać także trzeciego z Polaków.

Tak więc gdy przed ostatnim meczem obdarowali kwiatami defensywnego pomocnika i bramkarza, załapał się na nie także skrzydłowy. Problem w tym, że o swoim odejściu nic nie wiedział.

— Ale ja tu chciałem zostać — bąknął Iwan. Co poradził mu kolega? — Nie rycz, przyjmij to z honorem, wy****li cię! — szepnął mu na ucho jedyny w swoim Adam Ledwoń.

Zanim pokuszę się o szerszy wywód na temat Szczęsnego, Peni i starcia Barcelony z Sevillą, najpierw szybki przegląd wydarzeń z niedzielnego meczu z udziałem polskiego golkipera. Najprościej byłoby powiedzieć, że wszystko zrobił praktycznie idealnie. Młodym adeptom sztuki bramkarskiej powinno pokazywać się ten występ jako wzorcowy.

Tak Wojciech Szczęsny zagrał z Sevillą

Płaskie dośrodkowanie w czwartej minucie? Pewny chwyt. Ósma minuta, Szczęsny zostaje między słupkami, choć pierwotnie się waha. Sevilla strzela gola (skądinąd niesłusznie uznanego), bramkarz bez szans, ale nic by też nie wskórał, gdyby na wycieczkę się wybrał. Co najwyżej mógłby sobie narobić — jak to określa się w żargonie piłkarskim — gnoju.

Mija kwadrans spotkania, a w polu karnym Barcelony pada Isaac Romero. Powtórki nie pozostawiają wątpliwości: Polak wygarnął mu piłkę spod nogi, o faulu nie ma mowy. Brawo.

Szczęsny musiał się napocić także tuż przed przerwą. Był to newralgiczny moment tego spotkania. Barcelona nie miała konceptu na sforsowanie defensywy rywala, więc tego by tylko brakowało, żeby dała sobie wbić gola do szatni.

Dopuścić do tego nie zamierzał polski bramkarz. Choć Dodi Lukebakio nie wypadł sroce spod ogona, jeśli chodzi o umiejętności techniczne, to śmiało można stwierdzić, że taki strzał już mu się nie przytrafi. A zarazem trzeba mu oddać, że tylko nie lada fachowiec jest w stanie złożyć się tak szybko i tak świetnie do uderzenia przewrotką sytuacyjnej piłki.

A Szczęsny? Stanął na wysokości zadania — tylko i aż. Z jednej strony bronił w swoim życiu trudniejsze uderzenia, z drugiej: niejednemu bramkarzowi po takim strzale piłka przełamałaby ręce.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2024 UKwow24